Ratować człowieczeństwo

Pracując jako psychoterapeuci, powinniśmy pamiętać, że jesteśmy narzędziem, o które trzeba dbać 

Rozmowa z Lidią Mieścicką 

Ratować człowieczeństwo

– Kiedy wybuchła wojna, pomyślałem, żeby z Tobą o tym porozmawiać. Z perspektywy swojego życia obejmujesz bardzo wiele. Zastanawiam się, jak przeżywasz to, co się dzieje? 

– Teraz czekam na telefon od kogoś z Ukrainy, zapraszam ich do siebie z dziećmi i z psem. Niepokoję się, bo nie ma z nimi kontaktu. Wiem, że nie mogą się zdecydować na ten wyjazd. Mam dla nich rzeczy po swoich wnukach, duży dom. Wiesz, ja przeżyłam wojnę jako dziecko, ale to, co teraz przeżywam, nie jest związane z moim doświadczeniem wojny. Jestem przy nich i przy ich cierpieniu.

Wiem, że jeśli dzieci są bezpieczne w domu, to może im to bardzo pomóc. Dlatego chciałabym sprawić, żeby te dziewczynki przyjechały i mogły przeżyć tutaj bezpiecznie jakąś część swojego dzieciństwa. Cały czas towarzyszą mi pytania: co ja mogę jeszcze zrobić, co przeżywają ci ludzie, którzy wszystko zostawili i muszą szukać miejsca bezpiecznego dla swoich dzieci, dla swoich rodziców? 

– Pomagamy…

– Czekam niestety – a wiem, że to się musi zdarzyć – że fala pomocy zacznie gasnąć, że wypłynie gdzieś hasło „Polska dla Polaków”, bo taką mamy rzeczywistość i historię. Boję się, że to dobro się skończy. Boję się, co się stanie, co te wszystkie osoby, kobiety z dziećmi poczują, kiedy to usłyszą. Co poczują dzieci w szkołach, kiedy usłyszą, że są obce… 

– Myślę o naszej roli psychoterapeutów i o tym, co możemy zrobić, aby temu przeciwdziałać…

– Nie wiem, czy się da. Mogło się dać coś zrobić wcześniej, bez tej wojny… Jednak się nie dało. Te słowa wykrzykiwane przez tłum znamy. 

– Mówisz o tym, że istnieją takie podziały, taki sposób myślenia, który rodzi zło…

– Dobro się kończy, kiedy własne myślenie „myśli już kimś innym” – poglądem politycznym, społecznym, wtedy również „osobistym”. Tego się właśnie obawiam. „My wiemy swoje”. I nie liczy się człowiek. Wtedy pozostaje tylko pytać: „Czy znasz kogoś takiego, do kogo byś strzelił? Czy znasz kogoś osobiście, komu mógłbyś spojrzeć w oczy i do niego strzelić?”.

Dla nas terapeutów to poważny problem, bo my mówimy „liczy się każdy człowiek”.     Usłyszałam niedawno w telewizji wypowiedź z zachwytem, że zginął dowódca jakiegoś czołgu. Szkoda mi się go zrobiło. Potem pomyślałam, że to wróg. Ale nie mogę tak myśleć. Po prostu nie mogę tak powiedzieć o ludziach, dzieląc ich na wrogów i nie-wrogów.     Szkoda mi ludzi, również tych, którzy dzielą ludzi w ten sposób. Co można zrobić, żeby ludzie przestali tak myśleć? Można zacząć od szkoły. Na szczęście wizja uczenia nienawiści w szkołach została na razie odsunięta. A psychoterapeuta? Żeby widział w każdym człowieka. Jeżeli zdołamy ochronić go w sobie, choć to trudne, kiedy niszczą twój dom, to zdołamy uchronić się przed nienawiścią. 

Kiedy myślimy o pacjencie, dotykamy tego samego, bo naszym zadaniem jest go przyjąć, takim jakim jest. Często potrzeba czasu i cierpliwości, żeby mógł dotrzeć do swoich trudnych doświadczeń. Takich zadawnionych bolesnych doświadczeń, które się odzwierciedlają w rzeczywistości, także agresją. To są czasami doświadczenia z czasów niemowlęcych. Jeśli dziecko długo płacze, nikt do niego nie podchodzi, to jest to dla niego jak śmierć.

– Nadal pracujesz? 

– Już odchodzę z psychoterapii. Mam prawie 90 lat. Ile można pracować? (Śmiech) Jednak chciałabym jeszcze prowadzić superwizje. Lubię grupową superwizję i wciąż się czegoś uczę. Dziś odkryłam, że muszę poczytać o terapii schematów.

Przy okazji dzisiejszej superwizji uświadomiłam sobie także, że nigdy nie kierowałam się jakimś sposobem psychoterapii, jakąś szkołą (choć dobrze je znać). Nie miałam swojego mistrza. Podchodziłam do każdego człowieka indywidualnie w zależności od tego, co było mu potrzebne w danym momencie. Ja to nazwałam wychodzeniem naprzeciw. Byciem „między nim a mną”. Wychodziłam naprzeciw, starając się widzieć jego indywidualność.     Kiedyś ktoś przyszedł do mnie po dwudziestu paru latach (nawet zapomniałam sama, że ktoś taki był kiedyś w terapii) z kwiatami i wdzięcznością, że nie zrobiłam z niego pacjenta psychiatrycznego. Ja wtedy uwierzyłam w to, co on mówi i pracowałam z nim, nie posłałam go do szpitala psychiatrycznego. To jest jego życie po prostu, a nie choroba… 

Z innym siedziałam w milczeniu, mówiłam mu tylko po godzinie „Już z Tobą nie jestem…” Teraz ma 60 lat, wyleczył się z uzależnienia, przeżył. Jego matka i siostra umarły z przepicia.     Rzeczywiście, przeżywa się z różnymi pacjentami różne rzeczy. Nie zawsze można liczyć na satysfakcję. Czasami jej się nie czuje albo się nie wie, że się ją ma.

– Jak terapeuci właściwie mają sobie z tym wszystkim radzić? 

– Dobrze mieć dom, do którego się wraca. Pracując jako psychoterapeuci, powinniśmy też pamiętać, że jesteśmy narzędziem, o które trzeba dbać. 

– Co jeszcze?

– Własna terapia, bo każdy ma coś do powiedzenia komuś z dawnych czasów. Terapeuta także. I ma do odkrycia, że jego też ktoś kiedyś naruszył.

W ten sposób może chronić w sobie człowieczeństwo. Uczyć się zdolności do relacji i empatii. 

Dziś jest inaczej, ale kiedy ja zaczynałam, nie było do kogo iść na terapię, bo wszyscy się znali. Kiedy jednak zadawałam pytania pacjentowi, zadawałam je również sobie. I sobie też na nie odpowiadałam. 

– Rozumiem Lidko, że aby móc być przy człowieczeństwie innych, czy w ogóle człowieczeństwie, to trzeba mieć w opiece także własne. 

– Trzeba uwierzyć, że to możliwe, że tak można. Psychoterapia to doświadczenie, doświadczenie przyjęcia. Potem można z tego miejsca być z drugim człowiekiem, żeby ochronić i jego. 

– A ograniczenia? 

– Nie jestem dziś gotowa na pomaganie starym ludziom, może dlatego, że sama jestem stara. To jest tak, jakbym patrzyła w lustro. Nie potrafię. No i trudno jest pomagać, jak się czuje to samo.

Jednak wciąż myślę, jakie okropne dla tych ludzi z Ukrainy jest porzucenie swojego domu, swojego miejsca. Przychodzi mi do głowy piosenka „Zegarmistrz światła purpurowy” i słowa „na wszystko jeszcze raz popatrzę, a potem pójdę, nie wiem gdzie na zawsze”. Ja bym tak chciała, ale być wygonioną przez wojnę z własnego domu? To okropne. 

Umieranie jest dla każdego czymś innym. Każdy ma swoją drogę. Dla tych ludzi, którzy nie mogą odejść u siebie w domu, tylko gdzieś w wędrówce, na obczyźnie, w lesie, na bagnach, w mrozie, bez kogoś bliskiego – to straszne. Chodzi o to, żeby widzieć i rozumieć  okrucieństwo tej sytuacji i żeby umieć przy tym być. 

– Dużo dałaś i dużo dostałaś… 

– I dostaję. Może dlatego dla mnie grupowa superwizja jest taka ważna. Te dziewczyny, bo akurat tu chodzi o dziewczyny, same myślą. To bardzo fajne, że nie traktują mnie jak osoby, która coś wie lepiej. Czasami to one wiedzą lepiej. A ja czasem mówię, nie wiem, nie mam pojęcia… 

– Jak było z tą książeczką?

– Rozmawiałam z kilkoma osobami, trwało to trzy lata. Ja już o niej zapomniałam. Myślałam sobie, że pomysłodawcom już przeszła ochota na jej wydanie. Jednak się ukazała.

Jak ja przeżyłam tę książeczkę? Dla mnie najprzyjemniejsze było to, że na okładce znalazło się zdjęcie psa, którego już nie ma, a był moim jedenastym psem. Miał na imię Mietek. A treść? Było to dla mnie dziwne. Przeżyłam swoje życie i to mi się wydaje naturalne, ale że to zostało opisane? Bardzo śmieszne. Czytam o sobie, ale jakby nie o sobie. Ja w ogóle nie traktuję siebie tak bardzo poważnie… Jestem najstarsza w INTRZE i myślę, że pewnie dlatego to zrobili… 

Dziękuję ci bardzo za spotkanie. 

I.Kaczmarczyk 

Jedna z pierwszych polskich psychoterapeutek. Jest absolwentką Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Warszawie, specjalistką II stopnia w psychiatrii. Jako psychoterapeutka pracuje od 1968 roku. Posiada certyfikat psychoterapeuty Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i Polskiego Towarzystwa Psychologicznego oraz certyfikat superwizora Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. W 1972 była współzałożycielką Ośrodka Terapii i Rozwoju Osobowości (słynne OTiRO), którym przez pierwsze lata kierowała jako ordynator. Był to pierwszy w Polsce oddział, gdzie na terapię mogli przyjść młodzi ludzie w wieku do 18 do 30 lat, a ich terapeutami były dzisiejsze gwiazdy polskiej psychoterapii. Przez jej gabinet przewinęło się kilka pokoleń pacjentów. Obecnie od ponad 20 lat pracuje w Intrze. Ma dwie dorosłe córki – obie z wykształceniem psychologicznym – i pięcioro wnuków. Jej hobby to dzieci, zwierzęta i ogród.