Kilka niepowiązanych komentarzy do tekstu wspomnianego przez Piotra Cholerzyńskiego.
Binarny dotyczy gender. Heteronormatywny oznacza binarny gender i heteroseksualną orientację. I to na tyle.
Gdy pisałem o geju, który przyszedł do terapeuty, rozpocząłem żonglerkę terminami i często wymiennie używałem pojęcia „binarność” i” heteronormatywność”. Pisałem o kontinuach płci, gender, ekspresji płciowej i orientacji seksualnej. I jakoś wykorzystując licencję poetycką pisałem raz tak, raz siak. Tylko że binarność nie wypowiada się na temat orientacji seksualnej. Więc skąd ta poezja?
Otóż z życia. Jestem mężczyzną i gejem, czyli binarnym nieheteronormatywnym facetem. Mogę więc, teoretycznie, starać się rozwinąć w sobie hegemonic masculinity. Dlaczego nie? Brodę już mam, umiem przeklinać i kiedyś piłem na zabój. W barze szukałem największego faceta, żeby mu pokazać, z kim ma do czynienia.
Dzisiaj moi przyjaciele geje nazywają siebie nawzajem „girl”, zachowują się jak Marilyn Monroe albo Bette Davis (to ja). Wszystko: gesty, słowa są wyraźnie kobiece i tylko brakuje spódniczek. Rzuć na stół kilka naszyjników i damskich peruk i zabawa do rana! Co to ma wspólnego z orientacją seksualną? Otóż wszystko. Więc jak jest z tą binarnością?
Jak nie podoba nam się czarne/białe, kobieta/mężczyzna, noc/dzień, to nie podoba nam się binarność i tyle.
Piotr Cholerzyński wspomniał o panach, którzy trzymają się pod rękę. Otóż widziałem trzeźwych mężczyzn trzymających się za ręce w Indii i w Tanzanii. Okazują sobie w ten sposób wspólnotę przeżywania tu i teraz. Obejmują się, dotykają podczas rozmowy, nie mówiąc o tym, że śpią razem też. To prawda, nie mają pieniędzy i miejsca na drugie łóżko.
Boję się tych terminów. Znowu czuję, że mam być jakiś. Przecież to naturalne trzymać kogoś za rękę, gdy się coś razem przeżywa. Nawet gdy jest to mecz piłki nożnej.
Kiedyś wszedł do mojego pokoju terapeuty hegemoniczny mężczyzna, sportowiec, wielki i przystojny. Gdy usiadł, miałem wrażenie, że siedzi przede mną dziesięcioletni chłopiec. Nie mogłem się otrząsnąć z tego uczucia. Miał wiele sukcesów w życiu, poznałem jego żonę, żadnych problemów. Tylko ten wzrok dziesięcioletniego chłopca. Pół roku później powiedziałem, że nie umiem, nie wiem, jak mu pomóc. Nie wiem, co mu jest. Żegnam się i wtedy, w drzwiach, jak w kinie, mówi do mnie: „Jest jedna rzecz, nie wiem, czy ważna…”. Jasne! Siadaj – mówię – i mów. I mówi: „Jak miałem dziesięć lat, byłem z mamą w kuchni i usłyszeliśmy hałas na dworze. Wyszliśmy na ganek i na naszych oczach mężczyzna zastrzelił drugiego. Potem skierował broń na nas, ale nie strzelił. Wsiadł do samochodu i odjechał”. On ciągle stał na tym ganku i trzymał matkę za rękę. Piotr Cholerzyński ma rację.
Ryszard Romaniuk